NIK jako katalizatory zmian: dlaczego nie działają?

12 listopada 2016

We wpisie poświęconym efektowi Bilbao zwróciliśmy uwagę na problem z replikacją tego zjawiska wskazując, że wynika to najprawdopodobniej z braku zrozumienia mechanizmu, jaki się za nim kryje. Wprawdzie nie udało się nam znaleźć „polskiego Bilbao”, ale nasze badania pozwoliły lepiej zrozumieć samą mechanikę zjawiska. Jest to jednak wiedza negatywna: dowiedzieliśmy się dużo na temat czynników i okoliczności, które efekt Bilbao skutecznie udaremniają.

Wynik naszych obserwacji przeprowadzonych w czterech NIK można podsumować w taki  oto sposób: żadna NIK objęta analizą  nie posiada potencjału zbliżonego do Muzeum Guggenheima. Po części chodzi o skalę. Naiwnością byłoby spodziewać się podobnych zwrotów z inwestycji w kulturę w przypadku jakiegokolwiek polskiego miasta, co w przypadku hiszpańskiego: nie jesteśmy krajem przyciągających fale zwiedzających, nie istnieją wartkie strumienie ruchu turystycznego, które można by naginać. Mimo to, przynajmniej w odniesieniu do WCK Filharmonia Kaszubska użycie określenia „Bilbao bliskiego zasięgu” wydaje się uzasadnione. Jednak w trzech pozostałych przypadkach o czymś przypominającym efekt Bilbao mowy być nie może. Przyjrzyjmy się kolejno poszczególnym NIK.

Wejherowskie Centrum Kultury – Filharmonia Kaszubska

WCK FK można postrzegać jako dom kultury „na sterydach”, którego pracownicy funkcjonują wolni od poczucia permanentnego deficytu środków. Ta NIK wyrosła bezpośrednio ze „starego” domu kultury i jej pracownicy oraz dyrekcja pamiętają jeszcze funkcjonowanie w skrajnie trudnych warunkach: rozpadający się i niedostosowany do potrzeb placówki kulturalnej były Dom Partii w Wejherowie, wymagający biegania ze sprzętem i krzesłami od sali do sali, z szwankującą elektryką, przeciekającym dachem, zagrzybionymi ścianami… Na dokładkę, w okresie budowy nowej siedziby, czekała ich trzyletnia tułaczka po salach gimnastycznych i pomieszczeniach różnych instytucji oraz gnieżdżenie się w zaimprowizowanym baraku. Wreszcie w 2013 r. oddany zostaje do ich dyspozycji nowoczesny i piękny budynek. To tak, jakby przesiąść się z Fiata 126p do Rolls-Royce’a. Pracownicy WCK FK dostali w swoje ręce znakomite narzędzia do uprawiania kultury, co sprawiło, że chciało i chce się im robić jak najwięcej i jak najlepiej. Być może, gdyby od samego początku mieli takie udogodnienia, nie docenialiby ich. Podobnie jest zresztą w przypadku odwiedzających: wchodząc do nowej siedziby, zasiadając w wygodnych fotelach i klimatyzowanej sali, słuchając koncertów gwiazd lub korzystając z bogatej oferty domu kultury pamiętają jak było kiedyś.

Efekt nowości z czasem minie, pracownicy i publiczność przyzwyczajają się do dobrego i już za moment samo wspomnienie trudów i deficytów nie wystarczy. Wtedy kluczowa będzie gotowość instytucji do wdrożenia konsekwentnej i szerokiej polityki partycypacyjnej, czyli przyzwolenie, żeby klienci instytucji mieli znaczący wpływ na kształtowanie jej polityki repertuarowej i działania statutowe. Fakt, że pracownicy już teraz starają się słuchać potrzeb i pomysłów widzów jest dobrym omenem. Innym jest to, że WCK FK konsekwentnie pracuje nad swoim miejskim ekosystemem, kształcąc u samych podstaw widzów, artystów i klientów.

Wszystko wskazuje na to, że instytucja działa. Nie dziwi zatem fakt, że sprawdza się ona w roli aktywatora życia miejskiego w aspekcie kulturalnym i społecznym. O wiele trudniej jednak ocenić potencjał aktywizacji lokalnej gospodarki przez WCK FK. Wejherowo wygląda na miejscowość niesioną falą wzrostową i nie udało nam się odnaleźć jednoznacznych wskaźników świadczących o tym, że filharmonia jest tego istotną przyczyną. Nie ułatwia wydzielenia tego konkretnego strumienia wpływu fakt, iż ta instytucja nie powstawała od zera. Niemniej jednak dają się wychwycić pewne sygnały ożywienia ekonomicznego, które można przypisywać bezpośrednio NIK, choćby w obrębie infrastruktury gastronomiczno-klubowej. Czy jednak WCK FK jest na tyle atrakcyjne, że może przyciągać turystów nawiedzających Trójmiasto lub pobliskie miejscowości wypoczynkowe w okresie letnim?

Nie ulega wątpliwości, że efekt Bilbao w Wejherowie jest stosunkowo wątły. Można zatem zapytać, czy krytycy stworzenia filharmonii w obecnej formie nie mieli jednak racji: czy skromniejszy budynek nie pozwoliłby osiągnąć porównywalnych korzyści? Można też spytać bardziej dosadnie: czy dodatkowe nakłady na wyjątkową architekturę się zwrócą? Z jednej strony architektura użytkowa, pozbawiona ekstrawagancji też umożliwiałaby realizację zadań domu kultury i filharmonii. Z drugiej jednak strony nie powinno lekceważyć się czynnika lokalnej dumy mieszkańców z tak niezwykłego budynku i prężnej instytucji: może nie wprost i nie w krótkiej perspektywie, ale nakłady na filharmonię przekładać się będą na zadowolenie z zamieszkiwania w Wejherowie, a być może również na chęć pozostania lub osiedlenia się w tym mieście. Osobną kwestią jest to, że atrakcyjna architektura zachęca do odwiedzenia Wejherowa rozmaite gwiazdy: obecnie, w oczach wielu artystów jest to miasto, które warto uwzględnić jako punkt tournée, a nie „czarna dziura”, występ w której, pomijając nawet kwestie infrastrukturalnej niewygody, nie jest czymś do pochwalenia się.

Podsumowując wątek wejherowski, nawet jeśli pierwotna decyzja o wyborze efektownej architektury motywowana mogła być głównie ambicjami lokalnego samorządu, to pozytywny efekt dla miasta i jego mieszkańców nie jest fantasmagorią. Nawet jeśli WCK FK miało być jedynie pomnikiem, to tak się składa, że ten pomnik nad wyraz dobrze działa.

Opera i Filharmonia Podlaska

W przypadku OiFP można doszukiwać się co najwyżej surogatu efektu Bilbao. Po pierwsze, podobnie jak w przypadku WCK FK istotny wydaje się efekt dowartościowania tożsamości lokalnej i możliwość przyciągania artystów większego formatu. Po drugie, wspomnieć należy jednak o zmianach urbanistycznych w najbliższym otoczeniu instytucji, czego Wejherowo nie doświadczyło. Już po otwarciu opery, w bliskim otoczeniu powstał kompleks bloków mieszkalnych z powierzchnią przeznaczoną na wszelkiego rodzaju usługi. Jest to osiedle przeznaczone dla białostockiej wyższej klasy średniej. Znajdziemy tam prywatnego psychiatrę, gabinety odnowy biologicznej, klinikę medycyny estetycznej, restaurację sushi, biura prawnicze, doradców finansowych, galerię sztuki (która „wypożyczyła” zresztą część swoich eksponatów OiFP, robiąc sobie tym samym reklamę). Nieprzypadkowo część lokali, które wynajmowane są przyjezdnym korzystającym z oferty OiFP nazywa się „Apartamenty przy Operze”. Wszystko to jednak to nic innego, jak gentryfikacja. Tą zaś uznać można za najmniej pożądany społecznie aspekt efektu Bilbao. Po trzecie, widoczna jest nieznaczna aktywizacji sektorów usługowych, jednak trudno odróżnić faktyczny wpływ NIK od myślenia życzeniowego mieszkańców i interesariuszy. Podkreślmy, że włodarze nie uznali wpływu OiFP za istotny w takim stopniu, by powstrzymało ich to przed obniżeniem dotacji. Nawet jeśli opera wypracowała korzyści dla Białegostoku, to wciąż wydaje się funkcjonować w zaklętym kręgu: boryka się z permanentnym niedofinansowaniem i walczy o uzasadnienie własnego istnienia.

EC1 Łódź – Miasto Kultury

O efekcie Bilbao najgłośniej rozprawiano w kontekście Łodzi i planów rewitalizacji obszarów wokół dworca Łódź Fabryczna (projekt Nowe Centrum Łodzi). Podobieństw między Bilbao a Łodzią jest sporo: pierwsze z miast, w okresie poprzedzającym powstanie Muzeum Guggenheima, również było dużym, poprzemysłowym ośrodkiem poszukującym nowej tożsamości. Skłania to do refleksji, że w tym konkretnym przypadku nie była to pusta retoryka i istniała szansa na powtórzenie sukcesu Bilbao.

Podkreślmy, że w przypadku NCŁ nie chodziło wyłącznie o wybudowanie instytucji-magnesu przyciągającej turystów, artystów i inwestorów oraz prostą gentryfikację. Koncepcja urbanistyczna NCŁ autorstwa Roba Kriera stworzona została z myślą o kompleksowej odnowie życia łódzkiego śródmieścia: chodziło o obszar aż 100 ha. Koncepcja zakładała usuwanie barier architektonicznych, promowanie ruchu pieszego i rowerowego, tworzenie rozmaitych przestrzeni dospołecznych. Nowe centrum miało tętnić życiem przez 24h/dobę niczym nowojorskie Greenwich Village: w zasięgu spaceru miały znajdować się szkoły, miejsca pracy, kampus uniwersytecki, miejsca wypoczynku, sklepy i usługi, mieszkania, no i oczywiście infrastruktura kulturalna. Obiektom takim jak EC1 Wschód przypadła w udziale funkcja katalizatora zmian społecznych w projektowanej przestrzeni miejskiej.

Jak wynika z naszych badań, stopniowo, acz konsekwentnie odchodzi się od koncepcji Kriera z 2007 roku. Skurczył się Rynek Kobro, zniknął Rynek Strzemińskiego. Zmieniono funkcje części terenów z kulturalnych i społecznych na komercyjno-usługowe. Przypuszczalnie powstaną wyraźne bariery dla swobodnego przepływu ludzi np. dworzec okalać będzie bardziej skomplikowana sieć dróg, niż pierwotnie planowano. Wymowne są tu plany wybudowania bezpośrednio nad przeszklonym sufitem dworca Łódź Fabryczna centrum handlowego. Jest to zręczny wybieg umożliwiający obejście regulacji Unii Europejskiej, której wkład w budżet dworca jest znaczący. Gęstniejąca wokół dworca sieć dróg oraz handlowa nadbudówka niepokojąco zaczynają przypominać poznańskie City Center.  To oczywiście tylko plany i dopiero przyszłość pokaże, jak daleko rzeczywiste centrum minie się z pierwotną wizją i w jakim stopniu zostanie skomercjalizowane. Z budynków, które już wzniesiono w NCŁ, odnotować warto sąsiadującą z EC1 Łódź siedzibę mBanku, od której swoją nazwę wziął jeden z pobliskich przystanków tramwajowych.

Czarny scenariusz jest taki, że EC1 Łódź zostanie nie tylko odcięte przeróżnymi barierami utrudniającymi przepływy ludzi, ale przesłonięte przez inne budynki: o ile teraz prezentuje się majestatycznie, o tyle w przyszłości może zniknąć w ciągu przeszklonych budynków z trawnikami na dachu. Na to wszystko nakłada się specyficzny charakter wnętrza EC1 Wschód, o którym pisaliśmy w innym wpisie: prywatne przestrzenie, reglamentowany dostęp do najciekawszych obszarów obiektu oraz lotniskowa „nie-miejscowość” skutecznie przekreślają szansę, by instytucja mogła otworzyć się na ludzi.

Wszystko to skłania do wniosku, że EC1 Łódź – bez względu na wysiłki personelu – przypuszczalnie nie zadziała jako katalizator rozwoju społecznego w skali śródmieścia. Owszem, wciąż może być wybijającą się instytucją kultury cieszącą się wysoką frekwencją, może świadczyć wysokiej klasy usługi, dostarczać unikalnych treści, może pełnić z powodzeniem funkcję wizytówki miasta, ale samego miasta nie odmieni.

Filharmonia w Szczecinie

Badacze terenowi nie ukrywali swojego zachwytu bryłą oraz ofertą artystyczną serwowaną w jej murach. Budynek jest piękny, delikatny, wysublimowany, robi wrażenie zarówno jako całość, jak i detalami. Jednocześnie jest to instytucja kultury bez większych niedociągnięć. Wybitna architektura i prawie tak samo dobra sztuka nie przełożyły się jednak na namacalne efekty. W Szczecinie nie pojawili się nowi inwestorzy. Nie powstało wokół instytucji żadne nowe przedsiębiorstwo, choćby społeczne, żaden nowy „biznes”, nawet turystyczny. Szczecin z nową filharmonią jest podobny do Bilbao, ale sprzed efektu Bilbao. Budynek i instytucja są światowe, ale powstały „na zapleczu” Polski, a nie Hiszpanii. Przyciągną region i w dalszej perspektywie Polskę, ale będzie miało to ograniczone znaczenie dla samego miasta. Zapewne FSz spełni swoją reprezentacyjną funkcję czyniąc Szczecin lepiej rozpoznawalnym. Przy odrobinie szczęścia uda się dokształcić część publiczności, w szczególności tę, która doświadczy awansu ekonomicznego. FSz katalizatorem zmian w przestrzeni i kulturze miasta jednak nie będzie. Ale chyba też nie taki był jej cel i z pewnością nie to jest jej misją. To ma być po prostu wyśmienita filharmonia i świątynia kultury wysokiej.

Już samo porównanie architektury FSz z Muzeum Guggenheima nasuwa pewne hipotezy na temat przyczyn trudności z wywołaniem efektu Bilbao w Szczecinie. Pierwsza różnica jest taka, że gmach FSz wtapia się w tkankę miejską, przystosowuje do niej, niekiedy wręcz znika (w szczególności w ciągu dnia, za ciągiem zieleni). Zupełnie inaczej jest w przypadku takich obiektów, jak Tate Modern Art Museum w Londynie, Kunsthaus w Graz, czy Muzeum Guggenheima w Bilbao. Siedziby tych instytucji rozpychają się, brutalnie dominują nad miastem, a nie delikatnie wkomponowują w nie. Wydać może się to prostackie. Ostatecznie jednak  wspomniane budynki skutecznie redefiniują swoje otoczenie i to co się w nim dzieje. Możliwe, że w przypadku Szczecina wystarczyłaby zmiana lokalizacji: otwarcie przestrzeni, odseparowanie budynku od rdzenia miasta, przeniesienie go na wyspę. Podobnie jak wielu internautów i naszych respondentów zastanawiamy się dlaczego gmach FSz nie stanął na wyspie Łasztowni. Lokalizacja nad wodą zapewniłaby mu lepszą widoczność i większą przestrzeń oddziaływania, podobną do tej jaką mają zlokalizowane nad rzekami siedziby Tate i Muzeum Guggenheima (Kunsthaus Graz ze względu na swą „oblężoną” pozycję w środku starego miasta musi nadrabiać kosmiczną fasadą). Ponadto wyspa ta mogłaby zostać oddana do dyspozycji innym instytucjom kultury, stając się kulturowym hubem.

Druga rzecz, na którą należy zwrócić uwagę to fakt, że Muzeum Guggenheima jest w gruncie rzeczy prostą przestrzenią, w której odnajdzie się każdy turysta: w najgorszym wypadku strzeli sobie selfie obok ślicznego psiaka lub przerażającego pająka. Wnętrze gmachu FSz onieśmiela, wycisza, a po dłuższym obcowaniu niejednego męczy. Innymi słowy FSz to architektura wymagająca. Nie jest to też smart space. Brakuje zielonych puf z groszkiem, na środku nie stoi retro-fliper, nie ma motywujących haseł na tablicach. Zarówno budynek, jak i sama instytucja są zbyt niszowe i bezkompromisowe. I nie jest to po prostu kwestia wadliwego projektu fasady lub wnętrza. Wręcz przeciwnie, te świetnie pasują do profilu instytucji. Po prostu filharmonie i opery należą do instytucji kultury wagi ciężkiej: są pancerną forpocztą, która rzadko bierze jeńców.

***

Próbując uogólnić szczegółowe wnioski płynące z czterech studiów przypadku zastanówmy się nad tym, jak próbuje się obecnie wykorzystywać NIK w przekształcaniu miast na świecie. Istotne są trzy trendy. Po pierwsze, dzięki rozwojowi i tworzeniu instytucji kultury, władze starają się przyciągnąć do zdegradowanych centrów miast kapitał prywatny. Instytucje te, poprzez podniesienie poziomu kapitału symbolicznego miasta, mają spełnić rolę katalizatora przyczyniając się do rozwoju gospodarczego ośrodka. Po drugie, NIK, ze względu na skalę przedsięwzięcia, dążą do poszukiwania coraz szerszej grupy odbiorców i wykorzystywać dla ich pozyskania coraz więcej elementów strategii handlowych. Może im się to udać tylko pod warunkiem, jeżeli – i tu po trzecie – skutecznie zamazywana będzie granica między kulturą wysoką a popularną.

W świetle naszych dociekań szczególnego znaczenia nabiera trend trzeci: zamazywanie granicy. Dopóki NIK nie będą łatwo operować w ramach różnych gatunków, dopóty ich funkcja jako katalizatora zmian będzie ograniczona. Mogą mieć status placówek elitarnych, przynoszących prestiż miastu i być może przyciągających niewielu, acz zamożnych turystów. Takie instytucje jednak rzadko kiedy przyciągają wystarczająco szerokie rzesze użytkowników, by uznać je za katalizatory przemian. Trudniej im też zdobyć poparcie elit politycznych i społecznych. Nie oszukujmy się: efekt Bilbao jest niemożliwy bez zasysania wielkich mas ludzkich.

Jak wynika z różnych badań, współczesny odbiorca kultury wysokiej coraz rzadziej jest snobem. Jego konsumpcja treści elitarnych nie jest powiązana z automatycznym odrzuceniem innych form konsumpcji kulturowej. Zazwyczaj jest zwierzęciem „wszystkożernym”: chętnie żywi się kulturą wysoką, ale i w innych obszarach znajdzie dla siebie pożywne „kąski”. Jak sugeruje koncepcja wszystkożerców kulturowych, postawa melomanów krytykujących eksperymenty podejmowane w OiFP powoli przechodzi do historii. Koncepcja ta sugeruje również, że NIK, jeżeli chcą skutecznie przyciągać swoich użytkowników, powinny zaoferować im bezpieczne otoczenie i doświadczenie z pogranicza kultury i rozrywki. Jeśli bliżej przyjrzymy się repertuarowi WCK FK (kino, sala widowiskowa), to okazuje się, że jest to oferta „środka”: raczej przystępna i lekka, „uszyta” na miarę potrzeb i możliwości środowiska, ale unikająca ekstremów. Z jednej strony pozycje dla ambitnego odbiorcy są, ale nieliczne. Z drugiej strony nie straszą tu chałtura i kicz. Na dodatek udało się uwzględnić potrzeby społeczności kaszubskiej.

W kontekście wymogu mieszania kultury elitarnej z egalitarną zastanawia jedna rzecz. Nieprzypadkowo mieliśmy problem z dobraniem instytucji do naszego badania i nieprzypadkowo w naszej próbie dominują instytucję ze słowem „filharmonia” w nazwie (patrz osobny wpis). Filharmonie słabiej nadają się do mieszania niskich i wysokich form, niż – powiedzmy – muzea, galerie, czy kulturowe multipleksy, a tym samym istnieje mniejsza szansa, że wyzwolą efekty à la Bilbao. Jeszcze gorzej do tego nadają się opery, które nieprzypadkowo traktowane są jak świątynie sztuki wysokiej i są zdecydowanie droższe w utrzymaniu. Skąd zatem w Polsce wysyp NIK o takim właśnie profilu? Wysyp, któremu – zaznaczmy– często towarzyszy retoryka budowania instytucji kultury w celu gospodarczego pobudzania miast. To jednak problem na osobny wpis.